HIMARS

Krzysztof Rozwadowski

HIMARS: historia chluby amerykańskiej artylerii

HIMARS to nazwa systemu artylerii, który za sprawą kilkudziesięciu wyrzutni użytych przez Ukrainę do powstrzymania rosyjskiej ofensywy, przebił się do powszechnej świadomości jako broń niezwykle skuteczna i groźna. Kongres USA udzielił stronie polskiej zgody na zakup prawie 500 wyrzutni. System HIMARS debiutował już w 2003 roku i choć wykorzystywano go m.in. w Afganistanie, Iraku i Syrii, to dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat udowodnił, że jego użycie może mieć znaczny wpływ na przebieg działań wojennych. Jak wyglądały narodziny i ewolucja artylerii rakietowej oraz czym wyróżnia się HIMARS na tle konkurencji?

Zanim powstał HIMARS: artyleria rakietowa 

Najmłodsze dziecko „boga wojny” jak często określa się artylerię, jest starsze niż mogłoby się wydawać. Na początku XIX wieku za sprawą doświadczeń indyjskich, pojawiły się wczesne formy broni rakietowej, znane jako rakiety Congreve’a (od nazwiska konstruktora). Już kilka lat później w czasach wojen napoleońskich stanowiły standardowy element arsenału większości europejskich armii. Rakiety bojowe działające przy użyciu czarnego prochu, spadały zarówno na Gdańsk, jak i na Kopenhagę, pod Olszynką Grochowską (1831) jak i na Krymie (1854-56) czy podczas wojny rosyjsko-tureckiej (1828-29). Jednak w drugiej połowie XIX wieku rewolucja w obszarze artylerii lufowej znacząco zahamowała rozwój swojego rakietowego odpowiednika. Wraz z pojawieniem się bardziej dalekonośnej i celniejszej artylerii gwintowanej, rakiety zaczęto wycofywać z użycia, co nie oznaczało, że przestano nad nimi pracować. Najlepszym dowodem ciągłego zainteresowania bronią rakietową, było jej odrodzenie na polach bitewnych frontu wschodniego począwszy od 1941 roku.

W tym odrodzeniu udział mieli zarówno Sowieci jak i Niemcy, jednak zaczęło się od Szwedów. Wilhelm Unge opracował wynalazek w postaci rakiety napędzanej za pomocą prochu bezdymnego, gdyż to właśnie proch czarny jako paliwo niskokaloryczne i niejednorodne stanowił przeszkodę dla efektywnego użycia tej broni.

Nebelwerfer 41 (fot. Bundesarchiv, Bild 101I-078-3074-30 / Nieberle)

Nebelwerfer 41 (fot. Bundesarchiv, Bild 101I-078-3074-30 / Nieberle)

CC BY-SA 3.0

W porównaniu do klasycznej artylerii, rakietowa charakteryzowała się kilkoma ważnymi atutami. Była lżejsza i prostsza w konstrukcji, obsłudze oraz budowie, co przekładało się na większą mobilność. Przykładowo haubica niemiecka Mrs.18 o kalibrze 21 cm ważyła 16 ton (masa bojowa, marszowa była znacznie wyższa), mierzyła 12 metrów a do jej obsługi potrzeba było 12 żołnierzy. Dla porównania niemiecka wyrzutnia rakiet 21 cm Nebelwerfer 42 (21-cm Nb. W. 42) ważyła niespełna pół tony, mierzyła nieco ponad trzy metry, a do jej obsługi wystarczało 4 żołnierzy. Oczywiście klasyczna haubica miała dwukrotnie większą donośność przy dziesięciokrotnie większej wadze pocisku, jednak w ciągu 10 minut mogła wystrzelić jedynie 4 do 5 pocisków, gdy w tym samym czasie wyrzutnia była w stanie wypuścić 4 salwy po 5 pocisków każdy.

Wyrzutnie rakietowe miały tę przewagę nad klasyczną artylerią, że ze względu na ich niewielkie rozmiary łatwiej było wybrać i zmieniać stanowiska ogniowe, przez co mniej były one narażone na ogień kontrbateryjny. Znacznie lepiej nadawały się też do prowadzenia ognia powierzchniowego.
 

Zarówno Niemcy jak i Sowieci szybko doszli do wniosku, że głównym mankamentem tej broni jest niska celność a konkretnie spory rozrzut pocisków, co w pewien sposób można było zrekompensować za sprawą użycia wieloprowadnicowych wyrzutni. Niemcy poszli o krok dalej i zrezygnowali z brzechwowego stabilizowania lotu rakiety na rzecz dyszowych silników sterujących, co zauważalne zwiększyło celność. Pojedynek pomiędzy niemieckimi Nebelwerferami (zwanymi przez amerykanów „wrzeszcząca Mimi”) a sowieckimi Katiuszami (zwanymi przez Niemców „organami Stalina”) pozostawał jednak nierozstrzygnięty – obydwa środki ogniowe posiadały rozliczne modyfikacje i różny kaliber, jednak ich użycie, zwłaszcza w przełamaniu obrony nieprzyjaciela, było równie skuteczne oraz niosło za sobą znaczny efekt psychologiczny, osłabiający morale obrońców. Na korzyść niemieckich wyrzutni przemawiało działanie pocisków, mniejszy rozrzut oraz duże sukcesy w stawianiu za ich sprawą zasłon dymnych podczas odwrotów, na korzyść sowieckich znacznie tańsze zapewnienie mobilności za sprawą zastosowanych platform w postaci ciężarówek a nie pojazdów półgąsienicowych (jak miało to miejsce u Niemców).

T34 Calliope

T34 Calliope

Domena publiczna

Amerykanie postawili na nieco inne rozwiązanie w postaci T-34 Calliope, montowanych na podwoziu Shermanów. Wyrzutnia jednorazowego użytku wykonana była ze sklejki i składała się z 60 rur kalibru 114,3 mm. Zaletą wyrzutni była duża liczba wystrzeliwanych pocisków, znacznie większa niż w przypadku omawianych powyżej wyrzutni sowieckich czy niemieckich. Wadą była wspomniana jednorazowość, mniejsza efektywność rakiet i fakt, że wyrzutnia była zawieszona nisko nad wieżyczką, a więc utrudniała lub uniemożliwiała ewakuację w razie trafienia. 

Rozwój tego typu broni po II wojnie światowej można podzielić na spadkobierców koncepcji Katiuszy w postaci wieloprowadnicowych, samobieżnych wyrzutni rakiet niekierowanych oraz pocisków kierowanych, których początki sięgają latających bomb V-1 i rakiet V-2. W tym artykule skupimy się jednak na tym pierwszym wątku, choć ewolucja broni rakietowej doprowadziła do coraz bardziej popularnych wieloprowadnicowych wyrzutni obsługujących zarówno pociski kierowane i niekierowane.
 

Zimna wojna i lata obecne czyli artyleria przed HIMARSem

Sowieci kontynuowali budowę artylerii rakietowej w oparciu o sukces Katiuszy, która doskonale sprawdziła się jako broń do przełamywania pasa obrony związków taktycznych piechoty. Pojazdy takie jak BM-14 (140mm) czy rozpowszechniony na świecie BM-21 (w Polsce nadal używany jako WM-40 Langusta) nie różniły się wiele od pierwowzoru. Oczywiście modyfikacji ulegała platforma (pojazdy na których montowano wyrzutnie), zwiększył się nieco zasięg i siła ognia, jednak doktryna użycia pozostawała niezmienna. Artyleria rakietowa miała za zadanie przede wszystkim razić powierzchniowo skupiska siły żywej nieprzyjaciela oraz jego słabo opancerzone pojazdy czy infrastrukturę. Wprowadzone w kolejnych latach BM-27 Uragan i BM-30 Smiersz (jako odpowiedź na amerykański MLRS) posiadały już większą celność a za sprawą odpowiedniej współpracy z wozami dowodzenia były w stanie szybciej odpowiedzieć ogniem w kierunku wyznaczonych celów. Ze względu na rodzaj amunicji służyły nie tylko jako broń przełamania, ale wykorzystywano je również do stawiania zasłon dymnych czy też niszczenia fortyfikacji, a także w zakresie walki minowej (minowanie jak i oczyszczanie).

Wyrzutnia BM-21 na podwoziu samochodu Urał-375D

Wyrzutnia BM-21 na podwoziu samochodu Urał-375D

Domena publiczna

Ciekawe odejście od ewolucji Katiuszy stanowi sowiecki TOS-1, zwany również ciężkim miotaczem ognia ze względu na stosowaną amunicję termobaryczną. Jest on oparty na platformie gąsienicowej (opartej na podwoziu T-72). W rezultacie otrzymano pojazd stosunkowo lekki, mobilny, doskonale radzący sobie w trudnych warunkach terenowych, a przede wszystkim dysponujący olbrzymią siłą ognia, który nieduża obsługa była w stanie prowadzić szybko, precyzyjnie i niezależnie. 

Zupełnie inaczej wyglądała ta kwestia w obrębie Sojuszu Północnoatlantyckiego, a zwłaszcza w nadającej mu ton US Army. Na początku lat 70. Związek Sowiecki miał wyraźną przewagę nad Sojuszem pod względem artylerii rakietowej. Wynikało to ze stosowanej przez Sowietów taktyki użycia wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych, opartych o pojazdy kołowe (patrz wspomniany BM-21), które przy dużej skali zastosowania niwelowały niską celność efektem psychologicznym i pokryciem ogniem znacznego obszaru. Amerykanie woleli klasyczną artylerię armatnią ze względu na jej większą celność i oszczędność amunicji, a obszarowe rażenie celów, realizowało głównie lotnictwo. Takie podejście sprawiło, iż pozostał im tylko niewielki arsenał artylerii rakietowej, pamiętający jeszcze czasy II wojny światowej.
 

To nastawienie zaczęło się zmieniać po wojnie Jom Kippur w 1973 roku, za sprawą sukcesów Izraela w stosowaniu artylerii rakietowej do zwalczania rosnącej skuteczności obrony przeciwlotniczej (rakiety ziemia–powietrze) za sprawą ognia powierzchniowego. Koncept stworzenia doktryny, w której artyleria rakietowa skupia się na zwalczaniu obrony przeciwlotniczej wroga oraz na ogniu kontrbateryjnym, stwarzając okazję do bliskiego wsparcia za sprawą „odciążonej” klasycznej artylerii i lotnictwa szturmowego, wyewoluował w projekt GSRS (General Support Rocket System), którego dzieckiem stał się, używany do dziś, zestaw M270 MLRS. 

M270 MLRS w 1979 roku

M270 MLRS w 1979 roku

Domena publiczna

Początkowo oparty na podwoziu gąsienicowym (M987) pojazd był klasyczną konstrukcją wieloprowadnicowej wyrzutni. Pojazd w ciągu kilku lat począwszy od 1983 roku stał się podstawowym składnikiem artylerii rakietowej państw NATO, choć wato pamiętać, iż niektórzy członkowie Sojuszu starali się rozwijać własne konstrukcje (np. zachodnioniemiecki LARS). M270 przeszedł chrzest bojowy podczas wojny w Zatoce Perskiej. W jednym starciu trzy baterie MLRS wystrzeliły 287 rakiet w 24 różne cele w mniej niż pięć minut. Dla porównania ​​wystrzelenie takiej samej liczby pocisków przez batalion armat, zajęłoby ponad godzinę. MLRS brał też udział w działaniach na Bliskim Wschodzie już w XXI wieku. Pojawienie się wersji A (M270A1) ze zmodernizowanym systemem podnoszenia wyrzutni i kontroli ognia (IFCS, ILMS) umożliwiło przyspieszenie procedury odpalania pocisków oraz wykorzystanie nowych typów rakiet kierowanych z systemem GPS.

MLRS miał jednak swoje właściwości, żeby nie powiedzieć wady, które skłoniły Departament Obrony USA do poszukiwań lżejszej i bardziej mobilnej platformy, nawet kosztem osłabienia właściwości terenowych pojazdu. Wtedy na scenie pojawił się HIMARS.

HIMARS czyli High Mobility Artillery Rocket System 

W pewnym uproszczeniu M142 HIMARS można postrzegać jako o połowę mniejszą, lżejszą i szybszą wersję M270 MLRS. Oba systemy korzystają z tej samej amunicji (M26/M30/M31/MGM140 ATACMS). M270 może wystrzelić na raz 12 rakiet (2 zasobniki) lub 2 pociski MGM-140, podczas gdy M142 o połowę mniej. Dlatego oba systemy mogą być stosowane w podobnym sensie taktycznym.

HIMARS podczas ćwiczeń w 2014 roku

HIMARS podczas ćwiczeń w 2014 roku

Domena publiczna

Systemy M142 są przenoszone przez kołowe zestawy oparte o ciężarówki Oshkosh FMTV, podczas gdy systemy M270 są obsługiwane przez trakcję gąsienicową. Dzięki temu M142 HIMARS może manewrować nieco szybciej niż M270 MLRS, przy czym ten drugi charakteryzuje się lepszą mobilnością terenową od pierwszego. Ponadto masa jednego M142 HIMARS stanowi około 40% masy jednego M270 MLRS , co stwarza możliwość ich transportu samolotami transportowymi takimi jak C-130. Umożliwia to także zastosowanie M142 w jednostkach powietrznodesantowych czy piechoty morskiej. Z drugiej strony w przypadku bliskiego spotkania z niewielką liczbą lekko uzbrojonych wrogów, M270 MLRS może zasadniczo zapewnić personelowi operacyjnemu większą przeżywalność niż M142 HIMARS, chociaż oba systemy nie są tak naprawdę mocno opancerzone. Jeszcze jedną różnicą w rzeczywistym działaniu między nimi jest proces ochrony podczas strzelania. M270 MLRS ma zewnętrzne okiennice, więc personel obsługujący musi je zamykać, aby chronić się podczas wystrzeliwania rakiet lub pocisków, podczas gdy M142 ma po prostu wytrzymałe szyby przednie pokryte szafirem.

Obecnie HIMARS i MLRS to nie „wymazywacze hektarów” a rakietowe „zestawy snajperskie”. Sama platforma nie jest niczym szczególnym, podobnie jak wyrzutnia, a zestawy kierowania ogniem bardziej przypominają komputery z początku lat 90. XX wieku. Cała „magia” i groza tej broni mieści się w amunicji, zarówno tej dostarczanej od 2022 roku na Ukrainę, jak i tej, której Amerykanie obawiają się dostarczyć. 
 

HIMARS a sprawa Polska

Plan modernizacji Wojska Polskiego w obszarze artylerii rakietowej wpisywał się koncepcje „polskich kłów” i polityki odstraszania. Była to koncepcja słuszna, gdyż artyleria rakietowa przed modernizacją, nie była w stanie odstraszać na dystans większy niż 40 km. Oznaczało to, że nawet w przypadku starć bezpośrednio przy granicy, przeciwnik mógł działać stosunkowo bezkarnie i bez obaw o swoje zaplecze, dysponując jednocześnie znacznie lepszymi możliwościami w zakresie ognia przeciwartyleryjskiego. Będące na wyposażeniu zestawy produkcji radzieckiej i czechosłowackiej oraz modyfikacje BM-21 pod nazwą „Langusta” znacznie lepiej nadawały się do realizacji doktryny nieistniejącego wówczas od ponad dwudziestu Układu Warszawskiego niż do obrony wschodniej flanki NATO. Przez lata rozważano zakup różnych zestawów (chociażby izraelski Lynx, który mógł prowadzić ogień pociskami kierowanymi jak i tymi od Gradów czy Langust) ostatecznie jednak zdecydowano się na HIMARS.

HIIMARS podczas pokazu w Radomiu (fot. Boevaya mashina)

HIIMARS podczas pokazu w Radomiu (fot. Boevaya mashina)

CC BY-SA 3.0

Problemem jednak, tym bardziej palącym w obliczu wojny na Ukrainie, były produkcyjne możliwości zakładów Lockhead oraz sam offset. Zakup „z półki” tak jak zrobiła to Rumunia mógł wydawać się sensowny tylko w przypadku szybkich i dużych dostaw, a tych z różnych względów nie udało się zapewnić. Oznaczało to, że pierwsze dywizjony będą oparte na egzotycznych dla nas platformach (Oshkosh) oraz nie będą kompatybilne z elementami systemu kierowania ogniem Topaz. Nie nastąpi również transfer technologii w obszarze podzespołów. W tym ujęciu zakup prawie 300 zestawów K239 Chunmoo produkcji koreańskiej wydawał się dobrym i sensownym pomysłem. Zestawy te mają większą siłę ognia niż HIMARS-y i zostały wkomponowane w inne produkty naszego przemysłu (platforma na Jelczu, integracja z TOPAZ) i mogą korzystać z tej samej amunicji. Z drugiej strony na niekorzyść działają większa waga (25 ton) oraz brak sprawdzenia w boju. Jednak jednoczesny zakup zarówno HIMARS jak i Chunmoo ma znaczny sens. Jakub Borowski na łamach „Dziennika” przytoczył wypowiedź Andrzeja Kińskiego z miesięcznika „Wojsko i Technika”. Stwierdził on, że:

Koreański Chunmoo ma podobne zdolności jak amerykański HIMARS, a terminy dostaw są bliższe, współpraca z Republiką Korei daje też nadzieję na polonizację systemu dla Wojska Polskiego.

Z drugiej strony nawet wydłużone dostawy amerykańskich wyrzutni i brak offsetu nie mogą przesłaniać potencjału odstraszania, jaki znajdzie się na wyposażeniu naszej armii. Nasz Homar wyposażony w amerykańskie i koreańskie choć spolonizowane „szczypce” powinien skutecznie dać do myślenia potencjalnego agresorowi. Siła w postaci 500 wyrzutni nie tylko zwiększy nasze bezpieczeństwo i siłę artylerii rakietowej , ale również pozwoli na odtworzenie potencjału bojowego w zakresie precyzyjnych balistycznych pocisków operacyjno-taktycznych, których nie posiadaliśmy od czasów pozbycia się radzieckich Łun i Toczek.

Bibliografia:

Bieszanow W., Artyleria rakietowa RKKA, „Technika Wojskowa Historia”, numer specjalny, 5/2013.  

Borowski J., Polska kupuje 288 koreańskich "HIMARS-ów". Umowa na zakup wyrzutni Chunmoo, „Dziennik” wyd. z dnia: 19.10.2022, (dostęp: 11.09.2023)

Czarnota Z., Moszumański Z., Artyleria rakietowa Wehrmachtu. „Barwa i broń”, t. 14, Warszawa 1995.

Maciejewski A., M270 MLRS i M142 HIMARS – zarys rozwoju, ZBiAM Wojsko i Technika 4/2019.

Maciejewski A, K239 Chunmu, ZBiAM,  Wojsko i Technika 9/2022.

redakcja: Jakub Jagodziński

 

Krzysztof Rozwadowski


miejsce pierwotnej publikacji – Portal historyczny Histmag.org,
na licencji CC BY-SA 3.0


Komentarz jako:

Komentarz (0)