Poszukiwania.pl
Poszukiwania.pl
Tuesday, 14 Dec 2021 00:00 am
Poszukiwania.pl

Poszukiwania.pl

Sowieci zawahali się i całą brudną robotę spacyfikowania Polski scedowali na gen. Jaruzelskiego. Bieg wydarzeń potwierdził, iż doraźnie mieli rację, zawierzając polskim komunistom – mówi PAP prof. Andrzej Paczkowski, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN.

Polska Agencja Prasowa: Tytuł książki pana profesora dotyczącej stanu wojennego jest wymowny – „Wojna polsko-jaruzelska”…

Prof. Andrzej Paczkowski: To było hasło, które zapisałem w swoim dzienniczku prowadzonym na początku stanu wojennego. Musiałem to określenie zobaczyć na jakimś murze lub je usłyszeć, a następnie zanotowałem je w pierwszych dniach stycznia.

Jest to jednak skrót myślowy, ponieważ to, co działo się wówczas w Polsce, nie było wojną w ogóle ani też nie było wojną między gen. Jaruzelskim a wszystkimi Polakami. Nie możemy mówić o wojnie choćby dlatego, że tylko jedna strona była uzbrojona, a drugą stronę stanowili bezbronni cywile.

PAP: Jednak określenie stan wojenny kojarzy się z wojną.

A.P.: Przypomnę, że w Polsce stan wojny został odwołany w listopadzie 1945 r. i od tego czasu nie był wprowadzony, chociaż w istocie przez cały okres PRL kraj żył w warunkach dyktatury, a więc „państwa stanu nadzwyczajnego”.

Konstytucja PRL z 1952 r. nie przewidywała stanu wyjątkowego – wprowadzanego dla stłumienia wewnętrznych niepokojów społecznych czy radykalnego sprzeciwu politycznego – a obecny był w niej tylko stan wojenny. Była to sytuacja o tyle dla władz komunistycznych dogodna, że uzasadniała masowe użycie wojska. Stąd tak częste po 13 grudnia skojarzenia z II wojną światową i okupacją. Wizerunkowo to była wpadka.

PAP: Co spowodowało, że to właśnie w Polsce – a nie w żadnym innym kraju bloku państw komunistycznych – został wprowadzony stan wojenny?

A.P.: W Polsce kryzys polityczny, który zaczął się latem 1980 r., miał zupełnie inny charakter i przebieg niż wszystkie kryzysy polityczne, które się zdarzały w krajach komunistycznych. Najważniejszą różnicę stanowiło to, że strajki robotników zakończyły się nie tylko ugodą z rządem, ale tym, że powstała „Solidarność”, masowa, całkowicie niezależna od władzy organizacja, do której w ciągu kilku tygodni zapisało się ok. 9 mln osób, czyli jedna czwarta Polaków.

PAP: Właśnie tego nie mogła znieść władza?

A.P.: System komunistyczny opierał się m.in. na tym, że monopolistycznie rządząca partia kontrolowała całe życie publiczne, a więc takiego wyłomu nie mogły tolerować ani polskie władze, ani Moskwa obawiająca się ponadto „polskiej zarazy”, która się rozpełznie po państwach bloku komunistycznego. Było, oczywiście, wiele ścieżek, którymi mogły biec dalsze wydarzenia. Np. można było uznać polityczne aspiracje „Solidarności”, utworzyć z nią rząd koalicyjny, rozpoczynając rzeczywistą zmianę systemu. To jednak wykraczało poza horyzonty myślenia zarówno polskiego kierownictwa, jak i Moskwy. Zresztą i sama „Solidarność” tak daleko wówczas nie sięgała. Inna opcją było wewnętrzne podzielenie i skłócenie „S”, tak aby ją osłabić, a następnie wchłonąć w istniejące instytucje kierowane przez partię komunistyczną. Przez pewien czas gen. Jaruzelski mówił np. o utworzeniu Rady Porozumienia Narodowego z udziałem Kościoła i „Solidarności”. Trzecią z możliwości było zniszczenie „S” oraz radykalne zaostrzenie reżimu wewnętrznego i przywrócenie pełnej kontroli nad krajem.

Przez pewien czas w partyjnym kierownictwie była tendencja (uosabiana przez I sekretarza KC PZPR, którym od września 1980 r. był Stanisław Kania), aby starać się politycznymi naciskami tak wpływać na „Solidarność”, by wyłoniła się w niej duża grupa chętna do współpracy z władzami, i w ten sposób ten ruch opanować. Jednak większość komunistycznej elity władzy stała na stanowisku, że konieczne jest użycie siły i spacyfikowanie społeczeństwa.

W połowie października 1981 r. Kania został odwołany. I sekretarzem został gen. Jaruzelski, który skupił w swoich rękach wszystkie najważniejsze funkcje państwowe: był I sekretarzem, premierem, ministrem obrony narodowej i przewodniczącym Komitetu Obrony Kraju. Nikt wcześniej nie miał takiej formalnej pełni władzy, co było oznaką, że wchodzimy w końcową fazę przygotowań do stanu wojennego. 5 grudnia odbyło się posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR, którego uczestnicy dali Jaruzelskiemu wolną rękę, jeżeli chodzi o wybór terminu.

PAP: Dlaczego na datę wprowadzenia stanu wojennego wybrano niedzielę 13 grudnia?

A.P.: W marcu 1981 r., podczas ćwiczeń sztabowych dotyczących wprowadzenia stanu wojennego, ustalono, że musi odbyć się to w nocy z soboty na niedzielę, kiedy robotników nie będzie na miejscu pracy. Gdyby bowiem wprowadzić stan wojenny wtedy, kiedy robotnicy byliby w fabrykach, to automatycznie wybuchłby strajk generalny.

Były także bardziej doraźne ograniczenia. Służba wojskowa trwała dwa lata, przedłużyć o trzy miesiące można ją było tylko w wypadku ogłoszenia stanu wojennego. W połowie października przypadał okres wymiany roczników i jedna trzecia wyćwiczonego i zindoktrynowanego wojska miała przejść do cywila, a nowy narybek raczej sprzyjał „Solidarności”.

Nie chciano wprowadzać stanu wojennego w Boże Narodzenie lub tuż przed nim, bo to byłoby po prostu świętokradztwo. Obawiano się eskalacji sytuacji w wyniku planowanych na 17 grudnia – w rocznicę masakry z 1970 r. – mitingów „Solidarności”. Brano też pod uwagę, że 11 i 12 grudnia będzie odbywać się posiedzenie Komisji Krajowej NSZZ „S” i (słusznie) uważano, że na pewno będą padały tam radykalne wypowiedzi, które będzie można wykorzystać propagandowo. Uznano, że to będzie dobry pretekst.

PAP: Jaką rolę w tym wszystkim odegrała Moskwa?

A.P.: Sowieci się niecierpliwili. Zaprosili nawet do Moskwy Jaruzelskiego, na którego czekała potężna bura. Wizytę wyznaczono między 15 a 17 grudnia, trzeba było zatem wprowadzić stan wojenny przed wyjazdem do Moskwy, a może wręcz i zamiast.

Moskwa była nie tylko naszym patronem, lecz czymś więcej: właścicielem całej przestrzeni politycznej. Warto jednak powiedzieć, że między sierpniem 1980 a grudniem 1981 r. sowieckie kierownictwo przeszło pewną ewolucję. Oto 28 sierpnia 1980 r., a więc kiedy fala strajkowa w Polsce dochodziła do swojego szczytu, powstał w Moskwie projekt mobilizacji trzech pancernych dywizji i jednej dywizji zmotoryzowanej i postawienie ich w stan gotowości bojowej, tak aby w ciągu 5-7 dni wkroczyły do Polski. W przypadku, gdyby polskie wojsko zajęło nieprzychylne stanowisko, miano przeprowadzić dalszą mobilizację i zwiększyć siły interwencyjne.

Nie był to pomysł jakichś narwanych sztabowców: projekt ten podpisali m.in. minister spraw zagranicznych, szef komitetu bezpieczeństwa państwowego (KGB), minister obrony narodowej i paru innych członków Biura Politycznego. A jednak dzień później Sowieci zgodzili się, aby polscy komuniści podpisali ze strajkującymi robotnikami porozumienie 30 i 31 sierpnia, zaś niespełna półtora roku później, 10 grudnia 1981 r., te same osoby stanowczo stwierdzały, że sowieckie wojska nie wejdą do Polski.

PAP: Wojska sowieckie weszły na Węgry w 1956 oraz na Czechosłowację w 1968 r. Co zatem spowodowało, że tym razem na to się nie zdecydowano?

A.P.: Marszałek Wiktor Kulikow, dowódca wojsk Układu Warszawskiego, już nawet poleciał do Warszawy, aby być na miejscu. Z wypowiedzi uczestników posiedzenia z 10 grudnia wynikało jednak, że nikt nie chce wprowadzania do Polski sowieckiego wojska. Nie rozumieli oni, dlaczego Jaruzelski wciąż oczekuje na piśmie potwierdzenia takiego wsparcia. Jurij Andropow mówił – jak zapisano w protokole – że „jeśli nawet Polska będzie pod władzą +Solidarności+, to będzie tylko tyle, ale jeśli na Związek Sowiecki rzucą się kraje kapitalistyczne […] to dla nas będzie bardzo ciężkie. Powinniśmy przejawiać troskę o nasz kraj”. Główny ideolog sowiecki Michaił Susłow martwił się, że interwencja zaprzepaściłaby „ogromną pracę na rzecz pokoju”, którą jakoby wykonała Moskwa, a „światowa opinia nie zrozumie nas”. Sugerowałoby to przyznanie Polsce statusu Finlandii, neutralnej, ale zachowującej niezależność. Sowieci jakby odstępowali od dotychczasowego paradygmatu głoszącego, że gdy w krajach „zaprzyjaźnionych” dzieje się coś niebezpiecznego, idziemy z wojskiem i robimy porządek.

Nie wiem, czy to była zmiana długofalowego strategicznego myślenia, czy wynik doraźnego niepokoju, bo przecież Sowieci mieli dużo własnych bieżących problemów? Uwikłani byli w rozmowy rozbrojeniowe z Zachodem, a zarazem w przedłużającą się i kosztowną wojnę partyzancką w Afganistanie, kraj wszedł na dobre w okres kryzysu gospodarczego (m.in. z powodu sankcji), niekorzystne były trendy cen ropy naftowej, a utrzymywanie całej „stajni” zacofanych państw azjatyckich czy afrykańskich było dosyć kosztowne. Mogli się też obawiać wzięcia odpowiedzialności za tak duży kraj leżący w środku Europy i skali oporu choćby z uwagi na masowość „Solidarności”.

Tak czy inaczej, zawahali się i całą brudną robotę spacyfikowania Polski scedowali na Jaruzelskiego. Bieg wydarzeń potwierdził, iż doraźnie mieli rację, zawierzając polskim komunistom.(PAP)

Rozmawiała Anna Kruszyńska

Autor: Anna Kruszyńska

akr/ skp /

Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl